Dawidek zginął z rąk własnego ojca. Mija 6 lat od tej tragedii
Związek 31-letnia Julii i 32-letniego Pawła Ż. nie był szczęśliwy. Kobieta w czerwcu 2019 r. zdecydowała się odejść od męża. Wyprowadziła się z wynajmowanego wspólnie mieszkania w Grodzisku Mazowieckim. Zabrała ze sobą ich synka – Dawida (5 l.) Chciała rozwodu. Rozgrzała walka o to, kto będzie dalej opiekował się dzieckiem.
24 czerwca Paweł Ż. przestał chodzić do pracy. Wziął urlop. Kilka dni później pełnomocnik jego małżonki złożył w prokuraturze zawiadomienie o tym, że mężczyzna znęcał się nad nią psychicznie. Liczyła zapewne na szybki rozwód. Nie przeczuwała jednak, że będzie musiała się rozstać także z ukochanym synkiem – na zawsze.
10 lipca Dawidek przebywał u dziadków. W ich domu po południu zjawił się Paweł. Około godz. 17 zabrał syna ze sobą i odjechali szarą skodą. O godz. 18.50 zadzwonił do żony. – Więcej syna nie zobaczysz – powiedział przerażonej kobiecie. Pozwolił jej jeszcze porozmawiać z Dawidkiem. Potem się rozłączył, a jego telefon zamilkł.
Kilka godzin później nadeszła dramatyczna wiadomość. O godz. 21 ciało Pawła Ż. zostało znalezione na torach kolejowych przy stacji Grodzisk Mazowiecki. Policja poinformowała, że mężczyzna rzucił się pod pociąg relacji Warszawa - Skierniewice. Jego samochód odnaleziono w pobliżu. Był zamknięty, jednak chłopca w nim nie było.
Zaczęły się gorączkowe poszukiwania pięciolatka. Policja opublikowała zdjęcie Dawidka, a komunikat o zaginięciu obiegł wszystkie media w kraju. - Chłopiec był ubrany w szaroniebieską bluzę dresową, niebieskie jeansy oraz niebieskie trampki z obrazkami Zygzaka McQueena – przekazała policja. Ustaliła, że telefon Pawła logował się po raz ostatni na trasie z Grodziska Mazowieckiego do Warszawy - w okolicy lotniska Chopina.
Wszyscy obawiali się najgorszego. Służby przeczesywały rejon autostrady A2. W poszukiwania zaangażowani byli policjanci i strażacy z psami tropiącymi. Nad Grodziskiem Mazowieckim latał helikopter. Do akcji wkroczyli także nurkowie i wojsko.
Każdy kolejny dzień przynosił nowe wstrząsające doniesienia. Śledczy ujawnili, że w porzuconej skodzie mogły znajdować się zwłoki. - Trzeba skłaniać się ku temu, że akcja poszukiwawcza pięcioletniego Dawida idzie w kierunku poszukiwania zwłok dziecka — powiedział w końcu ówczesny rzecznik Komendanta Głównego Policji Mariusz Sokołowski.
W pracy Paweł Ż. uchodził za bardzo sumiennego człowieka. Jego nagły urlop skłaniał specjalistów do daleko idących wniosków. – Może to wskazywać, że Paweł Ż. nie działał pod wpływem jakiegoś impulsu, ale wszystko przygotowywał. Mógł znaleźć miejsce, w którym porzuci Dawida – mówił jeden ze śledczych w tvp.info.pl
Po tygodniu poszukiwań zapadła dramatyczna decyzja. Śledczy uznali, że dalsze przeczesywanie terenu nie ma sensu i trzeba skupić się na analizie zebranych dowodów. Jedną z badanych wersji była ta, mówiąca o wywiezieniu chłopca poza granice kraju. – Niestety, jest bardzo mała szansa, że dziecko żyje. Nie ma większych szans na to, żeby pięciolatek z obcymi ludźmi przejechał przez granicę. Z rodzicem to jest możliwe, ale przecież ojciec popełnił samobójstwo – oceniał dla „Super Expressu” dr psychiatra Krzysztof Klementowski. – W mojej ocenie zabił dziecko, a ciało dokładnie schował. Tak, żeby nigdy nie zostało znalezione. Uznał, że doprowadzi do sytuacji, w której matka przez całe życie będzie się łudzić, że pewnego dnia syn wróci i powie: „cześć mamo, przytuli się. To nieprawdopodobna trauma na całe życie – wnioskował psychiatra. Kolejne dni pokazały, że przewidywał właściwie.
O zaginięcie pytano jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Ten wysnuł czarną, ale bardzo konkretną wizję. – Miałem przeczucie, że mężczyzna trzyma bezwładne dziecko na rękach, jego rączki zwisają. Ten mężczyzna płacze – mówił Jackowski.
10 dni po zniknięciu dziecka policjanci prowadzący poszukiwania na trasie między Warszawą a Grodziskiem znaleźli ciało dziecka. - Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością możemy powiedzieć, że jest to 5-letni Dawid — przekazano na konferencji prasowej.
Ciało Dawidka z licznymi ranami kłutymi leżało w gęstej trawie, pod liśćmi, kilkadziesiąt metrów od ekranów akustycznych wzdłuż autostrady A2.
Polecany artykuł:
Sekcja zwłok ujawniła, że Dawid zginął od 11 ciosów nożem! Ojciec zadał je synkowi w okolice serca. I dźgał, jakby bez opamiętania jeszcze w samochodzie, a potem zaniósł ciało na pobocze, a sam pojechał odebrać sobie życie, rzucając się pod pociąg.
Paweł Ż. nie zostawił żadnego listu, więc o motywach tej rodzinnej zbrodni psychiatrzy mogą dziś mówić tylko na podstawie jego ostatnich słów. A te świadczą o tym, że mężczyzna, tracąc nadzieję na opiekę nad dzieckiem, uznał, że żona – która od niego odeszła – też nie dostanie Dawidka. I odebrał jej go na zawsze. Ale najwyraźniej sam nie potrafił z tym żyć.
30 lipca w Cerkwii św. Marii Magdaleny na Pradze odbyła się msza żałobna w intencji Dawidka. Chłopiec nie spoczął jednak na warszawskim cmentarzu. Jego mama podjęła decyzję o wyjeździe do Rosji, gdzie przewieziono prochy malca.
Ojciec Dawida został pochowany na Cmentarzu Komunalnym we wsi Szczęsne pod Grodziskiem Mazowieckim. – Nie mogę uwierzyć, że on był mordercą – powiedziała Wirtualnej Polsce matka Pawła Ż.