Coraz bardziej burzliwe protesty przeciwko deportowaniu nielegalnych imigrantów. Trump wysłał wojska do Los Angeles
Nie tak dawno rejon Los Angeles ogarnięty był katastrofalnymi pożarami, a już na ulicach znów pojawił się ogień. Tym razem to podpalone przez wandali samochody. Los Angeles stało się scenerią burzliwych protestów, a w końcu zamieszek. Na filmach i zdjęciach widać sceny jak z Francji - zdewastowane auta, tłumy agresywnych demonstrantów ścierających się z policją. Do tego wymachujących flagami Meksyku. Bo powodem masowych manifestacji, które naprawdę trudno nazwać już pokojowymi, jest decyzja Donalda Trumpa dotycząca nielegalnych imigrantów. Prezydent chce deportować wszystkie osoby, które przebywają nielegalnie na terenie USA. A w Stanach Zjednoczonych to w dużej mierze przybysze właśnie z Meksyku. "Zaczynają się wojny deportacyjne" - diagnozuje "Wall Street Journal". Apeluje o rozsądne działanie zarówno do Trumpa, tak by sytuacja kompletnie nie wymknęła się spod kontroli, jak i do demokratów, którzy nierzadko wspierają nielegalną migrację i utrudniają pracę urzędom imigracyjnym.
Kamala Harris: aktualna administracja kieruje się "okrutnym planem wywołania paniki i podziałów"
Także teraz wielu sprzeciwia się działaniom Trumpa. Zwłaszcza wysłanie przez niego do Los Angeles dwóch tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej wywołało negatywne komentarze. Kamala Harris, rywalka Trumpa z jesiennych wyborów prezydenckich napisała nawet na platformie X, że protesty są "w przeważającej części pokojowe", a aktualna administracja kieruje się "okrutnym planem wywołania paniki i podziałów". Póki co nie odwołała tych słów, chociaż media pokazują także takie protesty, które pokojowe nie są. Ale wokół tego, czy potrzeba było aż wysyłania wojska, toczy się dyskusja. Także "WSJ" jest zdania, że zbyt radykalne działania mogą wywołać niebezpieczną dla całego państwa eskalację i że rozważnie powinni działać nie tylko zwolennicy, ale i przeciwnicy działań obecnej amerykańskiej administracji.
