WSTRZĄSAJĄCE SZCZEGÓŁY

Do zabicia przyznał się podczas spowiedzi. Pobił Monikę tak mocno, że złamał sobie rękę

2025-06-07 6:12

Robert P. przez lata pozostawał bezkarny, mimo że dokonał brutalnego morderstwa. Zmasakrowane ciało Moniki G. znaleziono dopiero kilka tygodni po jej śmierci, a sprawcę zatrzymano po ponad dwóch latach. Do zbrodni doprowadził przypadkowy splot wydarzeń, a kluczowe okazały się wyniki badań DNA i... spowiedź u księdza w więzieniu.

Super Express Google News

W grudniu 2015 roku na terenie ogródków działkowych przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie doszło do wstrząsającej zbrodni. Monika G., – 37-letnia kobieta w kryzysie bezdomności – została zamordowana w wyjątkowo brutalny sposób. Jej ciało odnaleziono kilka tygodni po śmierci. Nie było wiadomo, kto zmasakrował jej ciało. Nie znaleziono świadków, a materiał dowodowy ograniczał się do śladów zabezpieczonych w altance na jednej z działek. Przełom nastąpił dopiero w 2018 roku, gdy śledczy trafili na trop Roberta P., i to czystym przypadkiem.

Morderca wyznał, że zabił Monikę, podczas spowiedzi w więzieniu

Robert P. miał wiele na bakier z prawem. Odsiadywał akurat wyrok w Białymstoku, gdy nie wytrzymał. Dręczyły go wyrzuty sumienia i opowiedział o zbrodni księdzu na spowiedzi. − Miałem wyrzuty sumienia. Wyznałem księdzu podczas spowiedzi, że zabiłem. On mi odpowiedział, żebym zgłosił się na policję. Ale oni sami przyszli, pobrali DNA – wspominał Robert P., cytowany przez Gazetę Wyborczą.

Robert P. nie był wcześniej typowany jako podejrzany. Dopiero dzięki ekspertyzom daktyloskopijnym oraz badaniom genetycznym, które porównały jego DNA z zabezpieczonymi śladami, udało się powiązać go ze zbrodnią.

Podczas śledztwa mężczyzna złożył obszerne zeznania, w których przyznał się do winy. Twierdził, że znał Monikę od 2010 roku – poznali się na warszawskim Dworcu Zachodnim. Przez kilka lat funkcjonowali w tym samym środowisku, nawet razem dopuścili się przestępstwa. Potem ich drogi się rozeszły. Spotkali się ponownie przypadkiem w grudniu 2015 roku, przy Dworcu Centralnym. Mężczyzna przyjechał do stolicy stopem ze Szczecina. Zaczęli wspominać przeszłość, pili alkohol. Według relacji Roberta P., Monika miała go kiedyś wydać policji – był to temat, do którego wrócili tamtej nocy.

Kupili cztery piwa i wódkę na stacji paliw, a potem weszli do jednej z otwartych altanek w ogródkach działkowych. Tam doszło do zbliżenia. Po nim kobieta miała trzykrotnie uderzyć Roberta P. w twarz. A on dostał furii.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Działałem po prostu w pijackim widzie. Dużo tego dnia wypiłem, tabletkę na padaczkę popiłem piwem – mówił w śledztwie cytowany przez „Gazetę Wyborczą”.

Monika zginęła w męczarniach – „z twarzy została krwawa miazga”

Nastąpił brutalny atak. Mężczyzna usiadł na kobiecie i zaczął bić ją na oślep. Uderzał jej głową o podłogę, dusił. Obrażenia były makabryczne. Doszło do licznych złamań twarzoczaszki, żeber, oderwania podniebienia, uszkodzenia narządów wewnętrznych. Z twarzy Moniki G. – jak opisywał później prokurator – została „krwawa miazga”.

Morderca bił ją tak długo i z taką siłą, że sam złamał sobie rękę. Następnie zabrał jej dowód osobisty i kartę bankomatową, które później wyrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Udał się do szpitala, gdzie założono mu gips na złamane przedramię. Po trzech dniach wyjechał z Warszawy.

Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie było wyjątkowo trudne. Kluczowe znaczenie miały wyniki sekcji zwłok i opinie z zakresu medycyny sądowej. − W toku śledztwa, w oparciu o wyniki sekcji zwłok i opinię z zakresu medycyny sądowej ustalono, że oskarżony Robert P. wielokrotnie zadał pokrzywdzonej, z dużą siłą, uderzenia w głowę, twarz, klatkę piersiową, brzuch i kończyny dolne. Skutkiem tępych urazów mechanicznych były liczne złamania kości twarzoczaszki i rozległe obrażenia narządów wewnętrznych – informował prokurator Łukasz Łapczyński, ówczesny rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Proces rozpoczął się w październiku 2019 roku Robert P. przyznał się do zarzutu zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, ale odmówił składania wyjaśnień w sądzie. Ostatecznie Sąd Okręgowy w Warszawie uznał go winnym zbrodni i skazał na 25 lat pozbawienia wolności oraz orzekł pozbawienie praw publicznych na okres 5 lat. Wyrok zapadł 10 października 2019 roku.

Jak podkreśliła prokuratura, sposób działania oskarżonego – zadanie wielu tępych urazów z dużą siłą, zwłaszcza w okolice twarzy i brzucha, a także gwałtowne duszenie – dawał podstawy do zakwalifikowania czynu jako zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. 

Zabójstwo na terenie kampusu UW w Warszawie. Policja opublikowała nagranie
Sonda
Jaka powinna być kara za zabójstwo?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki